Bartnik Księcia Bolka

Na dworze świdnickim gwar i rwetes panował od świtu. Kto żyw za mury się chronił przed Czechem, co ciągnął na miasto. Ni podwórce zamkowe ni sam zamek nie mieścił już ludzi, zwierząt ni dobytku wszelakiego, który mieszczanie przynieśli z sobą. Pociech była w tym jeno, że wraz kobietami i dziećmi mężów znacznych przybyło w zamku i wraz się do obrony grodu podali. Pani Agnes dwórkom swym staranie o Białki a dzieci powierzyła, sama zaś dopatrywała jak zapasy składają i izbę dla rannych gotują. Nie pierwszy to raz przecie zamek służył obronie.

Książę pan wszystkim mężom oręż rozdać kazał , ani pytając czy to kupiec, szewc, sukienni czy browarnik. Swojej drużynie ich polecił, by w miarę możności do obrony ich przysposobiła. Szli wszyscy na blanki a rycerz Jędrzej, jako zaufany Bolka i z drużyny najstarszy rozdzielał ich na wszystkie cztery strony. Tam, gdzie groźnie być mogło-załoga najpewniejsza. Tam, gdzie wróg pewnie nie sięgnie-mieszczanie i kilku doświadczonych rycerzy.

Poza murami grodu , z własnej woli, zostali ci, którym żal było opuścić chatę i ostawić bez obroni ni dozoru swoje dostatki, ale i tacy, dla których brakło miejsca za fosą.

Mrok zapadał szybko. Zapłonęły na blankach łuczywa. Cichły gwary. Tylko stłoczone na podwórcu zwierzęta nie mogły się uspokoić. Aż im kuchmistrz zagroził, że wnet ich ubędzie to i wygodniej będzie.

Bolko wyszedł na blanki. Chodził od załogi do załogi, pytał, pouczał, dodawał ducha-a gdzie trzeba, ład przywracał. Wkrótce zapadła cisza , w której gdzieś z oddali słyszeć się dał ni to szmer ni to dudnienie jakieś. Doświadczenie wiedzieli. To ziemia stęka niosąc tysiące zbrojnych. Jędrzej nasłuchiwał chwilę i nad czymś rozmyślał.

-Do świtu przyjdą- rzekł do rycerzy i pośpieszył do księcia, zapewne z tą samą wiadomością.

Noc ubiegała powoli. Rycerze przemierzali blanki i wpatrywali się w ciemność. Popatrywali też z góry na most-zwiedziony teraz-i załogę, która postawiono na straży przy fosie. Znali już przemyślność Ślepego Jana . Czeski władca- rycerz nad rycerz- rzadko z niczym od bram miast zdobywanych odchodził. Wiedział też o tym Bolko i dumał jakby tu miasto obronić a fortelem Jana zwieść.

-Jędrzeju! – głoś księcia rozległ się echem wśród ciszy. Jędrzej w mig stanął przy swym panu. Długą chwilę coś radzili szeptem aż i resztę drużyny książęcej ściągnęli ku sobie.

-W zamku bezczynnie nam nie czekać- rzekł książę. – Nim Czech u bram naszych stanie, my cichcem wyjść za mury zdołamy i szyk mu pomieszać.

Rycerzom zaświeciły się oczy. Bezczynność odbierała im ducha, senność oczy przymykała… ale gdyby tak… za mury…

– Ostawim tu ludzi gotowych do obrony. Most mają zaraz nazad zwieść i pilnie baczyć, by szpica Czecha gdzieś tu się nie wdała. Kto jechać z nami może a kto ostać musi zaraz się da widzieć. Jędrzeju, wam to ostawiam. Więcej jak parę dziesiątek ludzi za mury nie może. Nie obeszło by się bez tumultu a i gród słaby pozostać nie może.

-Tak jest, książę. Wyznaczę szybko a sprawiedliwie.

-A uporaj się szybko. Zejdźcie zaraz wespół do kaplicy. Czekać tam będę. Wspólnie pokłonimy się Panu Naszemu, by powrócić bezpiecznie a owocnie pozwolił.

W niespełna trzy pacierze podwórzec zamkowy wypełnił się konnymi. Kopyta owinięte szmatami i słomą nie czyniły hałasu. Oręż na płask przytroczony nie zgrzytał o zbroje. Łańcuchy mostu zazgrzytały jeno jękliwie i po chwili jezdni zniknęli w mroku.

– Rozproszmy się po kilku, panie a zjedźmy się znów przy bramie Strzegomskiej- radził Jędrzej. Będzie okazja sprawdzić, czy w grodzie nic złego się nie dzieje.

-Racja. Takoż za bramą rozdzielić nam się trzeba. Podjazd to ma być, nie walna bitwa.

Jędrzej i Zbych- najbliżsi księcia, znakiem zatrzymali jezdnych i pokierowali ich w różne strony nakazując zjechać się wkrótce przed bramą a na miasto baczyć, czy gdzie ognia nie widać lub grabieży jakiej. Przy Bolku ostała drużyna tylko z Jędrzejem na czele.

-Cicho jakoś-rzekł rycerz dziwnym niepokojem zdjęty. A w tych ciemnościach i sowy nie ujrzeć, choć ślepiami świeci. Nie wiem, czyśmy dobrze zrobili rozdzielając się. Teraz nie wiada skąd szum a szelest się niesie. Swój to czy obcy?

Książę milczał także wsłuchany w tę dziwną ciszę. Jadący na przedzie zatrzymali się nagle, zawrócili i niczym orzeł swe pisklę, szybko otoczyli księcia.

-Zda mi się, że słychać coś , panie. Tam! Z prawej! Od murów! Słychać…

Nie dokończył jednak, bo tuż rozległ się świst i strzała uderzyła o pancerz Jędrzeja. Pacnęła miękko nie czyniąc mu szkody. Było już wiadomo. Wróg jest w grodzie. Rozproszyła się drużyna. Przy Bolku trzech ino ostało, bo tak kazał. Jechali pod samymi murami, kiedy tuż przed bramą stało się coś, co za bajdę uznać by można. Z wierzchołka murów posypał się grad strzał. Rycerze osłonili księcia i z wielkim zdziwieniem patrzyli jak pierzaste sztylety miast bić w nich i konie rozleciały się, niczym wróble, w rożne strony, by spaść pod końskie kopyta miękko i bez impetu.

Naraz i druga chmura strzał zleciała tak samo ospale stukając niegłośno o zbroje rycerzy i kamienie. Jezdni zatrzymali się. Na wierzchołkach murów ruch się jakiś wszczął ale zaraz zaległa cisza. Jędrzej zsiadł z konia i sięgnął po leżącą strzałę. Po chwili rozległ się jego śmiech. Śmiał się tak serdecznie, że i innych do śmiechu pobudził, chociaż przecie nie do śmiechu im było. Aż książę w ręce klasnął nie dbając już o to, że hałas czyni. Jędrzej z ukłonem podał mu strzałę. Bolko sięgnął po nią i przez chwilę leżała tak na ich dłoniach –rycerskiej i książęcej.

Policzki Jędrzeja ciągle jeszcze drżały od tłumionego śmiechu. – Przyjrzyjcie się bełtowi, panie albo dotknijcie go ale bez rękawicy.

Bolko spojrzał na Jędrzeja i zważył strzałę w dłoni. Zdjął rękawicę i pogładził strzałę. Podniósł potem dłoń do twarzy i głębokim basem wyrzekł jedno słowo – miód.

-Rzetelny miód-potwierdził Jędrzej. Czech nas modem smaruje na znak, jak słodki mu nasz gród.

Drużynni śmiechem gruchnęli aż się echo od murów odbiło i pójść musiało w stronę czeskich wojsk.

-Tedy nasza wyprawa w miodzie ugrzęzła-rzekł Bolko.

-Ano tak. Już tam Ślepy Jan wie, kędy szpiegów wystawić. Wracać nam trza z niczym, rzekł Jędrzej nie kryjąc zawodu. Wyjedźmy tylko za mury. Tam nasi pewnie czekają.

Zaledwie straże bramy uchyliły wdarł się w nie człek jakiś i ku Bolkowi przypadł.

-Panie! Ostrzec chciałem! Straże nie puszczały za mur. Nijak nie puszczały, chociem swój przecie.

Bolko zatrzymał konia -Ktoś ty?

Człowiek kaptur z głowy zrzucił i twarz ku księciu podniósł.

-Heczko, panie. Bartnik Heczko.

-Toć swój, książę-potwierdził Jędrzej przypatrując się człowiekowi. Znam go. Może wy Heczko wiecie, dlaczego nas tu Czech miodem przywitał? Przecie miód to wasza sprawa, nie zaś czeskich podjezdników?

Bartnik głowę spuścił, po czuprynie się podrapał i rzekł.

– Ano było tak. Wczorajszej nocy chałupę mi naszło dwa tuziny zbrojnych. Ze wszystkim chatę zawłaszczyli i kazali sobie usługiwać kuszami strasząc. Białka moja warze im szykować musiała, choć i sami teraz wiele nie mamy. Do komory wleźli i wyżali, co było. I do piwa się dobrali, co go moja uwarzyła. A że tęgie było, wnet się rozweselili. Tylko miodu mojego nie naszli, bom go w komorze za skrzynią dobrze schował. Jak się już dobrze napili, legli pokotem przy ogniu i chrapali jak miś w gawrze. Jam się do grodu rwał i straże prosił a groził, żeby was ostrzec, panie. Nie było sposobu. Aż mnie naszła myśl taka: miecza nie mam, kuszy nie mam, nie mam nic, ino … miód, com go księżnej naszej winien, bom obiecał. Trudno. Będzie jeszcze puszcza stać i pszczółka miód składać. Na ten czas inna potrzeba. Wróciłem do chaty. Napastniki spali smacznie a ja do komory, miód ostały już, do izby i garścią sporą tę słodycz w sakwy skórzane ze strzałami, co stały pod belką . Białka moja mi pomagała jako, że dzielna jest i byle Czecha się nie ustraszyła. W izbie ciepło, kołczany przy ogniu to i lepiej, dumałem. Ledwośmy skończyli na czas, bo łby podnosić zaczęli a nawoływać się , że pora. Nim się zebrali ja znów tu, bo może i miód nie pomoże… ale słało się jak się stać miało i Bogu niech będą dzięki.

Heczko skończył mówić i w pierś się walnął sumiennie na znak, że prawdę mówi. Książę zszedł z konia i ku bartnikowi sam się skłonił.

Bartniku Heczko. Wasz miód widać i umysłem cuda działa. Któż by wymyślił lepszy fortel, by Czecha zwieść. Wiedzcie, że życie wam książę wasz winien a już co najmniej zdrowie swoje i swoich rycerzy. Od dziś jesteście bartnikiem książęcym a i na lepszą nagrodę czas przyjdzie jak się z Czechem porachujemy. Na ten czas mój miecz przyjmijcie, byście się –prócz miodu-bronić czym mieli przed napastnikami. Księżnej naszej sam wszystko przedstawię i żal za kołaczem miodnym załagodzę. Sam miód zaś będzie gościł zawsze na naszym stole dla pamięci o tym wydarzeniu ale i dla odwagi i mądrości jaką wam dał.

Bartnik książęcy do nóg się Bolkowi pochylił, miecz z rąk jego przyjął przyrzekając sobie w duchu, że i na miano rycerza kiedyś zasłuży.

Władysława Cyran