W mojej rodzinie ze strony ojca zawsze były pszczoły. Jak sięgam pamięcią w ogrodzie koło domu stały ule (teraz wiem, że to były warszawskie poszerzane) ze spadzistymi daszkami. Pasiekę założył dziadek około roku 1907. Dziadka Józefa Śmitkowsiego nie znałem. Zmarł w 1943 roku. Dziadek po powrocie z wojska carskiego wrócił w rodzinne strony. Miał ukończone tylko trzy klasy szkoły podstawowej, ale sam wybudował młyn nad rzeką
Szreniawą oraz tartak, nie mając żadnego wykształcenia technicznego. Ewenementem jest prowadzona przez niego księgowość. Zapisywał wszystkie wydatki dzień po dniu od 1903 roku aż do śmierci do 1943 roku. Ponieważ nie znał ortografii to pisał tak jak słyszał, nie rozróżniając np. czy to ma być „u” czy „ó”. Czytając jego zapiski trzeba się nieraz zastanowić o co Dziadkowi chodzi. (W załączeniu dwie strony księgowości Dziadka, gdzie zapisał, że zakupił miech do „pszczul” czy też cukier na podkarmianie zimowe. )
Jak przyjeżdżałem do babci Antonini to po śmierci Dziadka pszczołami opiekował się sąsiad. Po wyjeździe na ziemie zachodnie nie mieliśmy pszczół. Dopiero jak wróciliśmy w rodzinne strony – zamieszkaliśmy w miejscowości Myślenice w domu, który wybudował dziadek Teodor Hoffman, tato mamy gdzie pojawiły się pszczoły. Tato przywiózł parę uli ze swojego rodzinnego domu (z m. Piotrkowice Wielkie k/Słomnik). Pierwszym miodem jaki pamiętam i jaki jadłem to był miód spadziowy z drzew iglastych, głównie jodły, która rośnie na stokach góry Ukleiny w Beskidzie Wyspowym. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Myślenicach, rozpocząłem naukę w Technikum Rolniczym w Czernichowie. W trakcie nauki zainteresowałem się lotnictwem – szczególnie szybownictwem.
W czwartej klasie ukończyłem podstawowy kurs szybowcowy w Lesznie. Należałem do Aeroklubu Krakowskiego i podczas wakacji latałem na szybowcach na lotnisku pod Krakowem w m. Pobiednik. Po zdaniu matury chciałem dostać się do Wojskowej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, ale niestety nie przeszedłem badań lekarskich w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej (mogłem latać na szybowcach, ale nie na samolotach odrzutowych).
Ponieważ byłem zakochany w lotnictwie to wybrałem się do Technicznej Oficerskiej Szkoły Wojsk Lotniczych w Oleśnicy.
Podczas egzaminów wstępnych należało również zaliczyć test z wychowania fizycznego. Jedną z konkurencji był bieg na 1000m. biegaliśmy w koło koszar po kostce brukowej. Ponieważ nie miałem butów sportowych to pobiegłem na bosaka i wygrałem z całą grupą w czasie 2 minuty 52 sekundy. Bieg ten obserwował wykładowca WF z TOSWL-u i zainteresował się moją osobą. Przez trzy lata nauki, zdobywałem wiedzę o samolotach bojowych
będących wówczas na wyposażeniu Polskich Sił lotniczych i jednocześnie trenowałem w WKS „Oleśniczanka”. Po promocji zostałem przydzielony do Jednostki Wojskowej w Dęblinie, ale po pięciu miesiącach powróciłem do Oleśnicy. Najpierw na etat wykładowcy na Cyklu Osprzętu (wszelkiego rodzaju zegary w kabinie pilota, czujniki i urządzenia elektryczne). Po roku zostałem przeniesiony na etat do WKS „Oleśniczanka” gdzie najpierw jako zawodnik (zdobyłem dwa tytuły Mistrza Polski w biegu na trzy kilometry z przeszkodami i uczestniczyłem w roku 1969 w Mistrzostwach Europy w Atenach) a potem jako trener szkolący biegaczy. Pracowałem tam do 1995 roku.
W tym czasie poprosiłem Ojca czy nie dał by mi paru uli. Tato był niezmiernie zadowolony, gdyż dwaj moi bracia nie przejawiali zainteresowania pszczołami. Gdy Tato umarł w 1986 roku to przywiozłem do Oleśnicy całą pasiekę 35 uli warszawskich poszerzanych z całym wyposażeniem do Oleśnicy (między innymi wirówka własnoręcznie wykonana przez mojego Tatę z blachy cynowej, w której nawet najjaśniejsze ramki się nie wyłamują). W chwili obecnej prowadzę 60-cio pniową pasiekę, ale przeważają ule wielkopolskie z ramką podwyższoną o 4 cm. (jest to ramka wielkopolsko –
dadanowska). W Oleśnicy głównym pożytkiem jest rzepak. Czasami zdarza się odwirować również akację oraz lipę. Jednak zwykle te miody są pomieszane. Wyjeżdżam także na pożytek gryczany w Kotlinę Kłodzką pod Międzygórze.
W latach 1985 – 2010 wyjeżdżałem również na wrzosy. Jednak ze względu na zmianę warunków pogodowych, zrezygnowałem z tego pożytku. Zachowałem kilka uli warszawskich poszerzanych, synowie i małżonka śmieją się ze mnie, że są to ule Tatowe. (Podobnie jak Pawlak w „Samych Swoich” zachował – sierp tatowy). Należę od 1981 roku do Powiatowego Zrzeszenia Pszczelarzy w Oleśnicy. Angażuję się w pracy społecznej na rzecz
pszczelarstwa i od 1991 roku do chwili obecnej jestem sekretarzem Zrzeszenia. Od wielu lat jestem członkiem Zarządu Dolnośląskiego Związku Pszczelarzy we Wrocławiu. Przez jedną kadencję byłem W-ce Prezesem DZP. Za pracę na rzecz pszczelarstwa zostałem odznaczony najwyższym odznaczeniem pszczelarskim w Polsce – Statuetką Księdza Dzierżona.